Zabrze szykuje się na referendum, które ma potencjał zmienić lokalną scenę polityczną w sposób radykalny. Mieszkańcy staną przed decyzją: zostawić obecne władze czy zafundować miastu polityczny „reset”. Emocje buzują, opinie są podzielone, a atmosfera przypomina bardziej przedterminowe wybory niż lokalną debatę o przyszłości miasta. Ale czy rzeczywiście trzeba naciskać guzik „restart”?
Grupa mieszkańców, która zainicjowała procedurę, zdołała w rekordowym tempie zebrać ponad 13 tysięcy podpisów. To bez wątpienia wyczyn – dowód determinacji i niezadowolenia części społeczności. Ich postulaty? Brak dialogu społecznego, zwolnienia, cięcia budżetowe, podwyżki, problemy właścicielskie z Górnikiem. Lista zarzutów wygląda poważnie, ale czy to już wystarczający powód, by po zaledwie po roku od wyborów burzyć cały układ?
W 2024 roku mieszkańcy Zabrza zagłosowali na Agnieszkę Rupniewską, powierzając jej stery miasta z mandatem przekraczającym 57 % poparcia. Jej przeciwniczką była postać, która przez dwie dekady kształtowała lokalny krajobraz – Małgorzata Mańka-Szulik. Mimo tego wyborcy zdecydowali się na zmianę. Czy dziś, niecały rok później, warto już wracać do punktu wyjścia?
Niepokój budzi także fakt, że w kampanię na rzecz referendum aktywnie zaangażowali się politycy spoza miasta – z Gliwic i okolic – i to tacy, którzy reprezentują zupełnie inną stronę politycznego sporu niż obecna prezydent. Czy to rzeczywiście oddolna inicjatywa mieszkańców, czy może próba rozgrywki o wpływy, ubrana w lokalny kostium?
W tle majaczy jeszcze jeden problem – pieniądze. Referendum będzie kosztować około miliona złotych. W momencie, gdy mieszkańcy narzekają na cięcia i braki budżetowe, taka kwota wydaje się sporym obciążeniem. Czy naprawdę nie było innego sposobu na pokazanie niezadowolenia? Na przykład – silniejszy głos obywatelski na sesjach rady, większa presja medialna, inicjatywy społeczne?
Zwolennicy referendum mają swoje racje, podobnie jak ci, którzy chcieliby, by prezydentka dokończyła choć jedną pełną kadencję. Obie strony sporu operują emocjami, bo sprawa dotyczy nie tylko stołków, ale i przyszłości miasta. Trudno jednak nie zauważyć, że w cieniu tej walki coraz mniej mówi się o programach, rozwiązaniach, czy wizji rozwoju. Zamiast tego mamy osobiste wycieczki, aluzje o politycznej zemście i gorączkę agitacyjną.
Głosowanie odbędzie się 11 maja, tydzień przed wyborami prezydenckimi. Paradoksalnie – więcej mówi się dziś o lokalnym referendum niż o wyborze głowy państwa. Zabrze po raz kolejny znajdzie się na politycznej mapie Polski – pytanie tylko, czy ten „reset” okaże się świeżym startem, czy może tylko chwilowym recyklingiem starych układów.
Jedno jest pewne – mieszkańcy mają prawo do decyzji. Pytanie tylko, czy są gotowi ponieść jej wszystkie konsekwencje. Bo czasem, zanim wyrzucimy sprzęt, który się zawiesza, warto dać mu szansę na aktualizację.
Fot. Agnieszka Rupniewska FB