Nie przyciąga wzroku jak nowoczesne dzielnice, nie świeci nowymi elewacjami i nie zachęca do dłuższych spacerów. „Redyna” – knurowskie osiedle, które dla wielu jest po prostu miejscem do szybkiego przejścia, byle dalej, byle szybciej. A jednak… coś w nim jest. Coś, co sprawia, że niektórzy wciąż tu wracają – choćby myślami.
Nie każdy wie, że nazwa osiedla pochodzi od Friedricha Wilhelma von Redena, który pod koniec XVIII wieku miał ogromny wpływ na rozwój gospodarczy Śląska. Oficjalnie: Osiedle Redena. W praktyce: Redyna – bo tak po prostu mówili Ślązacy. Twardy język, skrócona forma, a potem już samo weszło w krew. I tak zostało.
Osiedle najprawdopodobniej powstało w czasie II wojny światowej. Od tego momentu wychowało się tu kilka pokoleń knurowian. Dla jednych to tylko blokowisko, dla innych – miejsce pierwszych przyjaźni, młodzieńczych miłości, wspólnych podwórek i wakacji spędzanych między trzepakiem a betonowym boiskiem. Kto tam dorastał, ten wie, że Redyna to coś więcej niż ciąg klatek schodowych w starym budownictwie. To historia zapisana w murach i codziennych rytuałach.
– „Tutaj mieszkam, codziennie robię zakupy, zaprowadzam córkę do przedszkola… Taki mój mały świat” – mówi Mariusz Truchlewski, autor fotografii, które ukazują Redynę z zupełnie innej strony. Nie przez szarość i beton, ale przez sentyment i uważne oko. Bo czasem wystarczy spojrzeć inaczej – przez niebieskie okulary, jak sam mówi – żeby dostrzec to, czego na co dzień się nie zauważa.
Może Redyna nie jest urokliwa w klasycznym rozumieniu. Ale to miejsce utkane z codzienności, wspomnień i historii. I choć nie znajdziemy jej na pocztówkach, to dla wielu mieszkańców jest symbolem ich Knurowa. Ich dzieciństwa. Ich domu.
Fot. Mariusz Truchlewski