Wczoraj w godzinach porannych na parkingu przy szpitalu doszło do sytuacji, która po raz kolejny zmusza do refleksji nad odpowiedzialnością właścicieli zwierząt. W zamkniętym samochodzie, bez uchylonych szyb, przez co najmniej dwie godziny przebywał… pies.
Zwierzę było wyraźnie zestresowane. Szczekało, próbowało zwrócić na siebie uwagę, a każda minuta spędzona w wnętrzu samochodu mogła tylko pogorszyć jego stan. Choć nie panował upał, warto przypomnieć, że nawet przy umiarkowanej temperaturze powietrze w zamkniętym pojeździe nagrzewa się bardzo szybko i może stanowić zagrożenie dla życia zwierzęcia.
Samochód odjechał dopiero po około dwóch godzinach, gdy na miejsce wrócili właściciele. Czy byli świadomi, jak poważne konsekwencje mogła mieć ta decyzja? Czy nie istniała żadna alternatywa – zostawienie psa w domu, pod opieką kogoś bliskiego lub choćby zapewnienie mu lepszych warunków niż rozgrzany pojazd?
Wątpliwości budzi również reakcja świadków. Zamiast od razu poinformować odpowiednie służby – Policję, straż miejską czy organizację zajmującą się ochroną zwierząt – zdecydowano się na dokumentowanie zdarzenia i kontakt z mediami. Czy naprawdę najważniejsze było zrobienie zdjęcia i wywołanie internetowej burzy, a nie realna interwencja, która mogła skrócić cierpienie zwierzęcia?
Nie znamy powodów wizyty właścicieli psa w szpitalu. Może była to nagła sytuacja, może zabrakło im czasu lub możliwości, by zapewnić pupilowi odpowiednią opiekę. Ale czy to tłumaczy pozostawienie zwierzęcia w zamkniętym aucie na kilkadziesiąt minut lub dłużej?
Ten przypadek, choć nie zakończył się tragicznie, powinien być przestrogą. Zwierzę to żywa istota, która czuje, reaguje, cierpi. Każda decyzja, jaką podejmujemy jako opiekunowie, może mieć bezpośredni wpływ na jego zdrowie, a nawet życie.
Trzeba zadać sobie pytanie: ilu jeszcze takich sytuacji potrzeba, by wszyscy – zarówno właściciele, jak i świadkowie – zaczęli zachowywać się odpowiedzialnie?
Fot. poglądowe