Poniedziałkowy poranek w Gliwicach rozpoczął się wyjątkowo nerwowo dla policjantów. Po godzinie 5:30 na numer alarmowy zadzwoniła kobieta, która w łamanej polszczyźnie poinformowała o… porwaniu. Jak się później okazało, historia była zupełnie wymyślona, a całe zamieszanie wynikało z kłótni z koleżanką i braku znajomości drogi na dworzec.
Informacja o rzekomym uprowadzeniu natychmiast poderwała do działań gliwickich funkcjonariuszy, a sprawa szybko nabrała poważnego charakteru. Poszukiwania zgłaszającej trwały niemal cały dzień – od rana aż do 18:30. Zaangażowane były trzy zmiany policjantów z Gliwic, a do akcji włączyli się także mundurowi z Katowic. Trudność polegała na tym, że sygnał telefonu ginął w gęstej zabudowie osiedla Łabędy, przez co namierzenie kobiety nie było proste. Dopiero specjalistyczny sprzęt doprowadził mundurowych do prywatnego domu jednorodzinnego, w którym przebywała zgłaszająca.
Kobieta była cała i zdrowa, a na widok policjantów wyraziła zdziwienie całą sytuacją. Twierdziła, że sądziła, iż jej zgłoszenie nie zostanie potraktowane poważnie. Szybko jednak okazało się, że 53-latka będzie musiała odpowiedzieć za swoje zachowanie. Została zatrzymana i usłyszała zarzut wywołania fałszywego alarmu.
Policja przypomina, że takie działania nigdy nie są błahostką. Choć zgłoszenie było zmyślone, skutecznie sparaliżowało pracę wielu patroli, które w tym czasie mogły ratować życie i zdrowie innych osób. Fałszywe telefony potrafią angażować dziesiątki funkcjonariuszy, strażaków czy ratowników, a każda taka akcja to zmarnowany czas i środki. W tym przypadku skończyło się na niepotrzebnym zamieszaniu, ale ktoś inny mógł w tym czasie realnie potrzebować pomocy.
Historia z Gliwic pokazuje, że żarty z numerem alarmowym mogą mieć poważne konsekwencje. Zamiast pouczenia będzie rozprawa w sądzie, a kara finansowa i odpowiedzialność prawna to tylko część problemów, które mogą spaść na nieodpowiedzialnych „żartownisiów”.
Fot. Policja Gliwice
