W poniedziałkowy wieczór druhowie z OSP Przyszowice zostali zadysponowani do miejscowego zagrożenia związanego z samochodem osobowym, który miał znajdować się w okolicach poczty przy ulicy Powstańców Śląskich. Zgłoszenie brzmiało poważnie, bo według informacji przekazanych przez Stanowisko Kierowania Komendanta Miejskiego, z pojazdu miał wydobywać się dym, co mogło wskazywać na pożar.
Część druhów, jadąc rowerami do remizy, również wyczuła swąd, co tylko podsyciło czujność. Jeden ze strażaków, mieszkający niedaleko wskazanego miejsca, ruszył od razu prosto na miejsce zgłoszenia. W takich sytuacjach liczy się każda sekunda, a przeszkolona osoba na miejscu może podjąć szybkie działania ratujące życie.
Gdy zastęp dotarł na miejsce, czekała ich niecodzienna sytuacja. Samochód, który miał się palić… zniknął. Po rozmowie z osobą zgłaszającą okazało się, że widziała ona dym unoszący się spod maski auta, które stało zaparkowane, a w środku siedział spokojnie kierowca. Mężczyzna stwierdził, że nie potrzebuje pomocy, bo nic się nie dzieje. Co więcej, jak ustalono później, pierwotne zgłoszenie, które trafiło do Policji, dotyczyło… zakłócania ciszy nocnej.
Choć interwencja okazała się fałszywym alarmem, strażacy z Przyszowic pokazali, że zawsze są gotowi do działania – nawet w tych nieco bardziej niecodziennych i niejasnych sytuacjach.
Fot. OSP Przyszowice