Kiedyś na lekcji w plecaku miało się kanapkę z mortadelą, zeszyt w trzy linie i… no, może jak ktoś był szczęściarzem – „Tamagochi”. Dziś kanapki zastąpiły batoniki proteinowe, a tam, gdzie kiedyś drzemali dinozaurzy przodkowie internetu, dziś króluje smartfon – mały komputer, aparat, kalkulator, encyklopedia i konsola w jednym. No i teraz pytanie: zakazać go w szkole? Czy może… oswoić?
Na pierwszy rzut oka – pomysł zakazu wydaje się słuszny. Dzieciaki wlepione w ekrany jak w Matrixie, przerywają kontakt z rzeczywistością. Scrollują, klikają, lajkują, zamiast rozmawiać, biegać, patrzeć sobie w oczy i… słuchać nauczyciela (a to przecież też jest forma sztuki!). Trudno się dziwić, że niektórzy nauczyciele mają dość walki z TikTokiem podczas omawiania „Pana Tadeusza”.
Z drugiej strony – odcięcie uczniów od smartfonów to trochę jak wyłączenie prądu w szkole, bo dzieci nie chcą się skupić. Tylko że dziś bez prądu ani tablica nie zadziała, ani e-dziennik się nie otworzy. Może i dzieciaki bywają uzależnione, ale hej – pokażcie mi dorosłego, który nie sprawdza co pięć minut powiadomień z „fejsa”, „grupy osiedlowej” i Allegro, czy przypadkiem nie wygrał licytacji na leżak ogrodowy. Nie jesteśmy w tym tacy święci.
Smartfon to nie tylko rozpraszacz. To także podręczne narzędzie nauki – można zrobić zdjęcie tablicy, sprawdzić datę bitwy pod Grunwaldem, przetłumaczyć coś na angielski (albo i klingoński – kto wie, do czego przyda się za dzisięć lat?). Jeśli uczymy dzieci higieny cyfrowej, to nie przez zakazy i konfiskaty, ale przez mądrą edukację. A że edukacja kuleje? No to niech kuleje z głową, nie z pałą zakazów.
Poza tym… przecież nie zrobimy z uczniów mnichów z klasztoru Shaolin, którym telefon przeszkadza w skupieniu i medytacji. Oni żyją w cyfrowym świecie – i my też. Zamiast zamykać oczy, uczmy, jak ten świat ogarnąć. Przerwa bez telefonu? Jasne, czemu nie – niech się pobawią w „klasy” albo „głuchy telefon” (a, nie – to może nie najlepszy przykład…). Ale nie zabierajmy im narzędzia, które w przyszłości będzie podstawą ich życia zawodowego, społecznego i osobistego.
Zakaz to droga na skróty. A jak wiadomo, najkrótszą drogą do piekła jest ta wybrukowana dobrymi intencjami. O wiele trudniej, ale i sensowniej, jest pójść drogą edukacji, rozmowy i współpracy z uczniami. Bo jak mawiała moja nauczycielka matematyki – nie każdy problem da się rozwiązać przez odejmowanie.
Więc może nie zakazujmy – może po prostu uczmy, jak żyć z telefonem… i nie dać mu zawładnąć sobą.
Smartfon w szkolnej ławce – wróg? Tylko jeśli pozwolimy mu nim być. Sojusznik? Zdecydowanie – jeśli zrozumiemy, jak go mądrze używać.